„Zmierzch”

„Zmierzch”

25 kwietnia 2020 r. przypadał kolejny, dziesiąty już Dzień Wolnej Sztuki. Przesłaniem akcji, w której od kilku lat bierzemy udział, jest promowanie wolnego, t.j. pozbawionego pośpiechu, dokładnego, skrupulatnego poznawania dzieł, wręcz ich kontemplacji. Niestety w związku z panującą obecnie sytuacją nie mogliśmy gościć Państwa tego dnia w naszej galerii, ale kontynuując cykl „Wirtualne muzeum” zachęcamy do poznania pewnego niezwykłego obrazu.

 

Tęsknimy obecnie za przyrodą bardziej niż kiedykolwiek indziej. Mając w sercach mglistą niepewność jutra, odczuwamy potrzebę relaksu na łonie natury, zjednoczenia, wsłuchania się w nią, doświadczania najbardziej subtelnych przekazów. Czy marzymy o spektakularnych widokach niczym z katalogu podróży? O niespodziewanych, nieprawdopodobnych zestawieniach barw czy kształtów? Nie, nie chodzi nam o taką przyrodę. Chodzi nam o zwyczajność, o nastrój, o wzruszenie, o moment, który uleczy rozdygotane myśli.

Wejdźmy do „Galerii sztuki polskiej pierwszej połowy XX wieku” na wystawie stałej muzeum. Jak pamiętamy, na lewo „Panna młoda” Ignacego Pieńkowskiego, mrugająca w stronę ludowości w jej modernistycznej odsłonie. Na prawo zaś obraz Stanisława Straszkiewicza „Zmierzch”, zupełnie odmienny. Równoważy on jednak, siłą swego wyciszenia i ulotności przedstawianego zjawiska, mocny przekaz sąsiadującego z nim płótna. Zarówno obraz Pieńkowskiego, tak i dzieło Straszkiewicza stawiają nas przed odwieczną prawdą – prawdą przemijania, cyklem życia człowieka oraz cyklem zjawisk zachodzących w przyrodzie. „Zmierzch” ukazuje nam ostatnie muśnięcia zachodzącego słońca i zimną żółć sierpa księżyca na niebie spowitym w zanikające, rozrzedzone strzępy snujących się delikatnie pasm purpury. Nie mamy wiele czasu. Za chwilę rozłożysta, podmokła łąka ze stogami siana, niczym dryfująca na mokradłach ogromna tafla, przepadnie w ciemnościach. Przyroda wyrażona w swej żywotności bujną trawą wyrastającą z mokradła i górujące stogi obumarłej roślinności po raz wtóry na tym płótnie przywołują nieodwracalne. Pod pretekstem zwyczajnego widoku wyobrażenia żywej i obumarłej przyrody niepostrzeżenie podały tu sobie ręce.

Taki pejzaż jak „Zmierzch” był często odzwierciedleniem stanu duszy polskiego artysty przełomu wieków XIX i XX. Obraz ten, niczym płótno Józefa Chełmońskiego „Krajobraz – mgły poranne” ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, ukazuje nieuchwytną aurę nastroju. Nie odtwarza przyrody, lecz ją wyraża. Takie widoki należały do dość popularnych tematów podejmowanych przez artystów polskiego modernizmu. Dotykają pustki, niepewności, są melancholijne, tajemnicze i chyba smutne.

Malarz, dla którego doświadczenie zachodzącego słońca było zapewne krótsze niż jedno mrugniecie powieki, prawdopodobnie wiele dni, miesięcy, może lat próbował oddać na płótnie okamgnienie, które pozostało w nim na zawsze. Starajmy się to docenić, ale nade wszystko przeżyjmy niezwykłe subtelności pospolitego widoku. Jak pisał w skromności Maksymilian Gierymski „Pod farbą dobrze położoną i pod werniksem leży czasem zagrzebane trochę uczucia”. Mam nadzieję, że emanujący z obrazu spokój, choć może tylko pozorny, stanie się tymczasem balsamem dla naszych dusz.

O malarzu możemy poczytać: https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/stanislaw-straszkiewicz

 

Stanisław Straszkiewicz (1870–1925), „Zmierzch”, 1910 rok, olej na płótnie, nr inw. MOO/S/92