Tuzin tuzinów guzików

Tuzin tuzinów guzików

Na wystawie „Ostrołęka i Kurpie. Między wątkiem historii a osnową życia” uwagę bacznego obserwatora może przyciągnąć niepozorny bloczek małych perłowych guzików. Jest to tzw. gros. Liczył sobie 144 guziki, czyli tuzin tuzinów. Produkcja tych guzików rozwinęła się w XIX wieku na ziemiach polskich wraz z rozwojem przemysłu włókienniczego, a jej efekty rejestrujemy jeszcze w okresie międzywojennym w Ostrołęce i na Kurpiach. Nie zajmiemy się jednak dzisiaj historią rzemiosła guzikarskiego w Ostrołęce, Dylewie czy Kadzidle. To osobne historie na inny czas, choć mają związek z ekonomią codzienności w Ostrołęce i na Kurpiach, stąd obecność guziczków w muzealnych gablotach.
Warsztaty guzikarskie można było zorganizować w gospodarstwie domowym. Tymczasem zajmijmy się procesem produkcji guzika. Na wystawie obok guzików możemy zobaczyć muszle małż, z których część ma wycięte okrągłe otwory. Muszle stanowiły surowiec, z którego produkowano guziki. Jego walory to też osobna opowieść. Do drugiej wojny światowej muszle sprowadzane były z odległych rejonów świata. Wyławiano je w płyciznach Morza Czerwonego i Oceanu Indyjskiego. Pani Antonina Walcowa, żona Jana Ryszarda, którą przed laty miałam szczęście poznać, też potwierdziła to źródło dostaw surowca do fabryczki ostrołęckiej jej męża. Precyzowała jeszcze, że przybywały via Manchester.
Muszle po segregacji, namoczeniu i oczyszczeniu, brał w swoje ręce człowiek zwany borownikiem, który pracował przy maszynie o nazwie borownia. Z jego rąk wychodził krążek odpowiedniej średnicy. Trudno uwierzyć, ale do wycięcia niewielkiego krążka potrzebny był bardzo silny mężczyzna, gdyż maszyna miała napęd nożny. To najbardziej ciężki etap produkcji. Mały krążek trafiał następnie do tokarza, który gładził jego krawędzie i odpowiednio szlifował powierzchnie, wgłębienia. Następnie półprodukty trafiały do dziurkarki, tzw. zamka. Na tym etapie produkcji włączały się już kobiety, choć nie było to łatwe, gdyż chwila nieuwagi mogła skutkować raną na dłoni. Mimo że guzik miał już dziurki, nie nadawał się do użycia. Był szary i szorstki. By uzyskać efekt bieli i odcieni perlistości gotowano tysiące guziczków w perhydrolu, a następnie polewano kwasem solnym. Później suszono je na trocinach. Po tym wszystkim wrzucano do drewnianego bębna razem z trocinami i wiórami wosku. Następnie obracając ręcznie korbą doczyszczano, dogładzano. Uwaga! Trwało to 2–3 godziny. Jakby tego było mało robiono to dwukrotnie.
Wyprodukowane guziki miały różne średnice. Te do koszuli miały 18, 20, 22 mm średnicy, do poduszek 24, 26 mm, do pościeli 28, 30, 32 mm.
Liczenie guzików było zajęciem kobiet. Wsypywały je do drewnianych matryc, które miały 144 wgłębienia. Tak odliczone guziki, w płóciennych woreczkach trafiały do naszywaczek, które, najczęściej pracując w domu, przyszywały je do kartoników po 24 sztuki. Następnie związywały 6 kartoników i tak powstawał gros. Na tym końcowym etapie produkcji trzeba było wykazać się szczególną uwagą, by na wierzchu znalazł się pierwszy sort produktu. Zdarzało się, że spodnie warstwy mogły mieć guziki inaczej wybarwione. No cóż, tyle zachodu, a na koniec drobne oszustwo w perlistym odcieniu.
Zobaczywszy guziczki w ostrołęckim muzeum proszę odwiedzić Sochocin na Mazowszu. To tam opowiadają wielką historię małego guzika.

 

Gros guzików z masy perłowej, nr inw. MOO/H/1007